Po trzech godzinach snu, lekko ponad dwóch godzinach lotu, docieramy do Lizbony w Portugalii. Jeszcze tylko odstać musimy swoje w kolejce, po zarezerwowany samochód (jeszcze nam się chyba nie zdarzyło, żeby nie musieć dopłacać do zabookowanego i opłaconego już samochodu, mimo iż jesteśmy przekonani że wszystkie opłaty, ubezpieczenia itp mamy załatwione...) iii w drogę. Okazuje się jednak, że wydostanie się z Lizbony to nie jest taka prosta sprawa ;) tym bardziej, że zależało nam na tym żeby ominąć drogi płatne, a trasę pokonać raczej bocznymi drogami, oferującymi ciekawsze widoki. W końcu jednak metodą prób i błędów udaje nam się i ruszamy na południe, w kierunku Santiago de Cacem, gdzie mamy zarezerwowany nasz pierwszy nocleg. Na miejsce docieramy dopiero około godziny 19-stej, po drodze zatrzymując się na obiad w jednym z urokliwych miasteczek, gdzie po znalezieniu odpowiedniego lokum, zamówiliśmy sardynki z grilla, które są w Portugalii bardzo popularne i dostaniemy je w każdej z tutejszych restauracji, tak jak i wiele innych smakowitych owoców morza, a do tego świetne wina, białą lub czerwoną sangrię z bąbelkami no i oczywiście porto.
Kiedy już docieramy do naszego hoteliku 'Moinhos de Paneiro',oczom naszym ukazuje się niesamowity widok, znajduje się on bowiem na wzgórzu w towarzystwie starych wiatraków, z widokiem aż po daleki horyzont
.poniżej link do filmu o Moinhos de Paneiro
https://www.youtube.com/watch?v=71Nvo3_agsw
Do wybory są domki wieloosobowe, bardzo wygodne z własnym tarasikiem, grillem, miejscem gdzie możemy idealnie odpocząć. My zarezerwowaliśmy sobie pokój o nazwie 'ojciec' nietuzinkowo umeblowany, meble maja bowiem około stu lat i należały niegdyś do babci jednego z właścicieli.
Małżeństwo ( pochodzące z Lizbony i Porto) które prowadzi ten niezwykle urokliwy hotelik, zakupiło ten obiekt około cztery lata temu, był on w kompletnej ruinie. Odrestaurowali główną część która stanowi ich dom a następnie dobudowali kilka małych domków rozsianych po całym ogrodzie, w związku z czym każdy z gości posiada swoją prywatna część i może czuć się swobodnie. Niesamowitym elementem są stare pochodzące z 1852 roku wiatraki, utrzymane w bardzo dobrym stanie, jak się okazuje ciężko będzie znalezć tak dobrze zachowane w całej Portugalii. Są one cały czas otwarte i możemy je podziwiać kiedy tylko najdzie nas na to ochota.
Gdziekolwiek byśmy się nie ruszyli na terenie tego obiektu, w różnych zacisznych miejscach będzie na nas czekać a to stolik z krzesełkiem a to snop słomy z kocem, możemy usiąść, odpocząć, pomyśleć...
Na miejscu do dyspozycji mamy osobną salę z TV, grami planszowymi, ekspresem do kawy, lodówką z zimnymi napojami, winami, dostępnymi za dodatkową, niewygórowaną opłatą a w chłodniejsze zimowe wieczory można rozgrzać się przy kominku.
Jedynym minusem jest brak klimatyzacji, jednak biorąc pod uwagę położenie hotelu, jest ono, zwłaszcza wieczorami- zbędne. Wieczory bowiem bywają tutaj dość chłodne, wybierając się w te rejony Portugalii, warto pomyśleć o czymś z dłuższym rękawem, gdyż wiatr od Atlantyku daje się momentami we znaki ;) Czas możemy spędzić nad basenem lub spacerując po okolicy w towarzystwie psiaków właścicieli ;)
Obiekt ten znajduje się w typowo rolniczej okolicy, dookoła są raczej pola uprawne a w związku z tym cisza i błogi spokój. Niemniej jednak, jeśli chcemy popluskać się (w za zimnym niestety jak dla mnie) Oceanie ;) to od najbliższej plaży, dzieli nas tylko piętnaście minut jazdy samochodem. Wzdłuż klifów stoją zaparkowane kampery- idealna forma podróżowania i mieszkania w Portugalii, sami decydujemy gdzie chcemy się zatrzymać i jakim widokiem zachwycać przy porannej kawie... Musimy kiedyś tego koniecznie spróbować :)
Natomiast jeśli zatęsknimy za pulsującym życiem miasteczkiem, warto wybrać się do hippisowskiej miejscowości Porto Covo, w której jak co roku o tej porze zaczynał się festiwal, my niestety, mimo iż przedłużyliśmy swój pobyt o kolejne dwie noce, nie doczekaliśmy się na jego rozpoczęcie, gdyż akurat w sobotę, ruszaliśmy w dalszą drogę. W drodze do Porto Covo mijaliśmy olbrzymie wiatraki, któregoś razu postanowiliśmy podejść bliżej :) Znajduje się też tutaj farma strusi, więc i przy niej zatrzymaliśmy się na chwilkę:)
Jadąc natomiast w przeciwną stronę dojedziemy do mniej skomercjalizowanego miasteczka Cercal, w którym możemy smacznie zjeść, za na prawdę nie duże pieniądze, uważam że cała Portugalia pod tym względem jest akurat dość przystępna, porównując ceny np. do przepięknej Majorki. Jeśli o jedzeniu mowa, to na uwagę zasługują również śniadania w naszym lokum: świeże, obfite, bardzo smaczne i w cenie pobytu, składające się z gorących napoi do wyboru, soku pomarańczowego, bochenka chleba do tego szynka ser żółty, talerz owoców, jogurty i maślane bułeczki :D Jeśli mieszkamy w jednym z domków, będzie nam ono dostarczone około godziny 9, w tradycyjnym portugalskim koszu, torbie, w naszym przypadku serwowane ono było na tarasie u właścicieli.
Przyznam szczerze że odpoczęliśmy tam baaardzo, potrzebowaliśmy takiego słodkiego nic nie robienia :) Polecałabym to miejsce wszystkim tym, którzy chcą oderwać się od rutyny i pobyć wśród natury w przyjaznym otoczeniu. Z tak naładowanymi bateriami ruszyliśmy w dalsza drogę, w stronę Carvoeiro niedaleko Benagil :) Po drodze zatrzymaliśmy się w malutkim, urokliwym miasteczku i wyszliśmy na wzgórze, gdzie znajdują się ruiny zamku, powiem szczerze, że wątpliwa to atrakcja ;), jednak widoki i sama droga pomiędzy wąskimi uliczkami i małymi domkami była dość ciekawa.
Już od pierwszych chwil w Portugalii zaciekawił nas fakt że bardzo dużo drzew które mijaliśmy, było pozbawionych kory, jak się pózniej okazało, jest ona wykorzystywana do produkcji pamiątek ale także galanterii, obuwia i biżuterii. Charakterystyczne dla Portugalii są też białe domki, z niebieskimi obramowaniami okien.
Carvoeiro okazało się niesamowitą miejscowością, powiem szczerze że zakochałam się w niej bezgranicznie. Ta mała rybacka miejscowość ma wiele do zaoferowania. W dzień można poleniuchować na plaży, pochodzić po klifach podziwiając piękne skalne formacje i piękne wody Oceanu. Możemy uprawiać sporty wodne, nurkować, zbierać muszle na plaży, których jest mnóstwo, możliwości jest wiele.
Wieczorem natomiast kusi tętniące życiem miasteczko gdzie można posłuchać muzyki na żywo, w jednej z restauracji usytuowanej wokół głównego deptaku i plaży, zjeść kolację, delektując się każdą chwilą z kieliszkiem wina w ręku...
Podróżując czy to po Europie czy świecie, bardzo lubimy próbować nowych dań, warto wybrać się do lokalnych supermarketów, sklepów gdzie możemy znalezć i zakupić towary, słodycze których nie spotykamy w Polsce czy Irlandii, charakterystyczne dla danego regionu.
Jeśli wybieramy się na własną rękę i sami organizujemy sobie katering, warto zrobić zakupy w niekomercyjnej części miasta lub miejscowości obok, ceny zazwyczaj są dużo niższe.
Nasze dni spędzaliśmy dość aktywnie, głównie zwiedzając, chodząc dużo po klifach, oglądając przepiękne plaże raczej z góry niż smażąc się na nich całymi dniami...Przyznam się tutaj do pewnej rzeczy, o której podświadomie wiedziałam, ale jakoś chyba nawet przed sobą samą wstyd było mi się przyznać a powiedziałam to na głos dopiero w Portugalii, mianowicie to, że ja nie do końca lubię plaże a właściwie... plażowanie. Plaże same w sobie uwielbiam bo są piękne, męczy mnie natomiast leżenie plackiem, nie lubię być cała w piasku, mieć całego ciała i dłoni w soli, po kąpieli w morzu lub Oceanie. Wiem że to może dziwaczne, ale tak mam... Do mojej niechęci do plażowania przyczyniły się też tłumy jakie zalegały Portugalskie plaże, co utwierdziło mnie w przekonaniu że te azjatyckie, karaibskie i seszelskie, pod tym względem nie maja sobie równych, oferując niemalże puste, idylliczne plaże. Na szczęście Krzysiek miał podobne odczucia więc nasze plażowanie ograniczyliśmy do minimum :) Zamiast tego bardzo dużo chodziliśmy po klifach co w środku dnia było bardzo męczące ze względu na bardzo wysokie temperatury, widoki jednak były warte każdych poświęceń. Najlepszą porą na tego typu aktywność to wczesne poranne pory lub popołudnie kiedy to dodatkowo schodzące coraz niżej słońce, nasyca wszystko ciepłymi, miękkimi barwami...
Wzdłuż wybrzeża znajduje się wiele jaskiń, grot których 'dach' często uległ zawaleniu w związku z czym, spacerując, non stop natrafialiśmy na zabezpieczone barierkami ogromne dziury, przez które widać było położone niżej plaże, często dostępne tylko łodzią lub kajakiem.
Do jednej z takich jaskiń należy jaskinia w Benagil, której zawalony sufit, wpuszcza do środka jasny snop światła, tworząc niesamowity widok. Wybraliśmy się do niej dwa razy, pierwszy raz łodzią, z sąsiedniej plaży ,odwiedzając przy okazji dwadzieścia innych jaskiń, drugi raz kajakiem. Do Jaskini Benagil możemy dopłynąć też wpław gdyż odległość między nią a plażą jest nie jest duża. Widoki z klifów też robią wrażenie :)
link do krótkiego filmiku z kajaków poniżej
https://www.youtube.com/watch?v=DqXSx7r8siU
Kolejną miejscowością oferującą niesamowite widoki i plaże jest Boiao, skały tworzą wiele pięknych zatoczek, tajemnych małych plaż, które upodobali sobie fani opalania na golasa :) i wolnej, nieskrepowanej niczym miłości ;)
W Carvoeiro spędziliśmy cztery niesamowite dni z tego trzy w znalezionym na szybko domu gościnnym Vivenda Brito, za pomocą wyszukiwarki booking.com. Mieliśmy szczęście, gdyż okazało się ze posiadają tylko jeden wolny apartament, akurat na trzy dni. Lokum okazało się bardzo przyjemnie, kilka minut drogi spacerkiem od centrum. Położone w cichej okolicy, z basenem, własnym małym ogródkiem, gdzie możemy zjeść śniadanie ( katering własny) niestety i tym razem pokój jest bez klimy a jedynie wyposażony w duży wiatrak. Na szczęście, mimo wysokich temperatur, tym razem bez grama chłodnego wiatru ;) było całkiem ok i jeśli kiedykolwiek wybierzemy się jeszcze w tamte rejony, co jest bardzo prawdopodobne, to zatrzymalibyśmy się w Vivenda Brito raz jeszcze.
Czwartą noc natomiast, przenocowaliśmy u znajomej naszej gospodyni, dosłownie kilka domów dalej w Casa Mafer, też dość przyjemne miejsce z pięknym widokiem na Ocean, niestety już bez basenu. Biorąc pod uwagę szczyt sezonu, to ze znalezieniem zakwaterowania z dnia na dzień, nie mieliśmy najmniejszego problemu, vivat internet! :) Dodam tutaj że już na lotnisku, zaopatrzyliśmy się w kartę sim sieci Vodafone w związku z czym posiadaliśmy internet, który bardzo ułatwił nam życie :) W przedostatni dzień wyruszyliśmy w drogę powrotną i tym razem dłuższą, ale bezpłatną trasą. Ostatni nasz wieczór i noc spędziliśmy w mieście Costa da Caprica. Turystyczna część miasta sprawia wrażenie troszkę tandetnej ale za to obroniło się ono pięknym nabrzeżem, deptakiem wzdłuż plaży, ogromnymi falami i dużą ilością surferów, którzy w blasku zachodzącego słońca wyglądali magicznie próbując złapać odpowiednią falę.
Wczesnym rankiem, wyruszyliśmy na lotnisko, oddaliśmy samochód i z
żalem w sercu pofrunęliśmy w stronę domu, jednak szczęśliwi, opaleni z
nadzieją na kolejne wyprawy.
TROCHĘ SUCHYCH FAKTÓW
- cena za noc,w lipcu w 'Moinhos de Paneiro'- e70 za noc w pokoju i e120 za domek,
- cena za noc, w lipcu w apartamencie Vivenda Brito w Carvoeiro -e70 za noc plus e20 za sprzątanie ( 3 noce x e70 + e20)
-cena za noc, w lipcu w apartamencie Casa Mafer w Carvoeiro- e60 za noc
15 GB internetu Vodafone - e15
- wynajęcie samochodu w zależności od firmy -ok 520 z pełnym ubezpieczeniem za 8 dni
Kiedy już docieramy do naszego hoteliku 'Moinhos de Paneiro',oczom naszym ukazuje się niesamowity widok, znajduje się on bowiem na wzgórzu w towarzystwie starych wiatraków, z widokiem aż po daleki horyzont
.poniżej link do filmu o Moinhos de Paneiro
https://www.youtube.com/watch?v=71Nvo3_agsw
Do wybory są domki wieloosobowe, bardzo wygodne z własnym tarasikiem, grillem, miejscem gdzie możemy idealnie odpocząć. My zarezerwowaliśmy sobie pokój o nazwie 'ojciec' nietuzinkowo umeblowany, meble maja bowiem około stu lat i należały niegdyś do babci jednego z właścicieli.
Małżeństwo ( pochodzące z Lizbony i Porto) które prowadzi ten niezwykle urokliwy hotelik, zakupiło ten obiekt około cztery lata temu, był on w kompletnej ruinie. Odrestaurowali główną część która stanowi ich dom a następnie dobudowali kilka małych domków rozsianych po całym ogrodzie, w związku z czym każdy z gości posiada swoją prywatna część i może czuć się swobodnie. Niesamowitym elementem są stare pochodzące z 1852 roku wiatraki, utrzymane w bardzo dobrym stanie, jak się okazuje ciężko będzie znalezć tak dobrze zachowane w całej Portugalii. Są one cały czas otwarte i możemy je podziwiać kiedy tylko najdzie nas na to ochota.
Gdziekolwiek byśmy się nie ruszyli na terenie tego obiektu, w różnych zacisznych miejscach będzie na nas czekać a to stolik z krzesełkiem a to snop słomy z kocem, możemy usiąść, odpocząć, pomyśleć...
Na miejscu do dyspozycji mamy osobną salę z TV, grami planszowymi, ekspresem do kawy, lodówką z zimnymi napojami, winami, dostępnymi za dodatkową, niewygórowaną opłatą a w chłodniejsze zimowe wieczory można rozgrzać się przy kominku.
Jedynym minusem jest brak klimatyzacji, jednak biorąc pod uwagę położenie hotelu, jest ono, zwłaszcza wieczorami- zbędne. Wieczory bowiem bywają tutaj dość chłodne, wybierając się w te rejony Portugalii, warto pomyśleć o czymś z dłuższym rękawem, gdyż wiatr od Atlantyku daje się momentami we znaki ;) Czas możemy spędzić nad basenem lub spacerując po okolicy w towarzystwie psiaków właścicieli ;)
Obiekt ten znajduje się w typowo rolniczej okolicy, dookoła są raczej pola uprawne a w związku z tym cisza i błogi spokój. Niemniej jednak, jeśli chcemy popluskać się (w za zimnym niestety jak dla mnie) Oceanie ;) to od najbliższej plaży, dzieli nas tylko piętnaście minut jazdy samochodem. Wzdłuż klifów stoją zaparkowane kampery- idealna forma podróżowania i mieszkania w Portugalii, sami decydujemy gdzie chcemy się zatrzymać i jakim widokiem zachwycać przy porannej kawie... Musimy kiedyś tego koniecznie spróbować :)
Natomiast jeśli zatęsknimy za pulsującym życiem miasteczkiem, warto wybrać się do hippisowskiej miejscowości Porto Covo, w której jak co roku o tej porze zaczynał się festiwal, my niestety, mimo iż przedłużyliśmy swój pobyt o kolejne dwie noce, nie doczekaliśmy się na jego rozpoczęcie, gdyż akurat w sobotę, ruszaliśmy w dalszą drogę. W drodze do Porto Covo mijaliśmy olbrzymie wiatraki, któregoś razu postanowiliśmy podejść bliżej :) Znajduje się też tutaj farma strusi, więc i przy niej zatrzymaliśmy się na chwilkę:)
Jadąc natomiast w przeciwną stronę dojedziemy do mniej skomercjalizowanego miasteczka Cercal, w którym możemy smacznie zjeść, za na prawdę nie duże pieniądze, uważam że cała Portugalia pod tym względem jest akurat dość przystępna, porównując ceny np. do przepięknej Majorki. Jeśli o jedzeniu mowa, to na uwagę zasługują również śniadania w naszym lokum: świeże, obfite, bardzo smaczne i w cenie pobytu, składające się z gorących napoi do wyboru, soku pomarańczowego, bochenka chleba do tego szynka ser żółty, talerz owoców, jogurty i maślane bułeczki :D Jeśli mieszkamy w jednym z domków, będzie nam ono dostarczone około godziny 9, w tradycyjnym portugalskim koszu, torbie, w naszym przypadku serwowane ono było na tarasie u właścicieli.
Przyznam szczerze że odpoczęliśmy tam baaardzo, potrzebowaliśmy takiego słodkiego nic nie robienia :) Polecałabym to miejsce wszystkim tym, którzy chcą oderwać się od rutyny i pobyć wśród natury w przyjaznym otoczeniu. Z tak naładowanymi bateriami ruszyliśmy w dalsza drogę, w stronę Carvoeiro niedaleko Benagil :) Po drodze zatrzymaliśmy się w malutkim, urokliwym miasteczku i wyszliśmy na wzgórze, gdzie znajdują się ruiny zamku, powiem szczerze, że wątpliwa to atrakcja ;), jednak widoki i sama droga pomiędzy wąskimi uliczkami i małymi domkami była dość ciekawa.
Już od pierwszych chwil w Portugalii zaciekawił nas fakt że bardzo dużo drzew które mijaliśmy, było pozbawionych kory, jak się pózniej okazało, jest ona wykorzystywana do produkcji pamiątek ale także galanterii, obuwia i biżuterii. Charakterystyczne dla Portugalii są też białe domki, z niebieskimi obramowaniami okien.
Carvoeiro okazało się niesamowitą miejscowością, powiem szczerze że zakochałam się w niej bezgranicznie. Ta mała rybacka miejscowość ma wiele do zaoferowania. W dzień można poleniuchować na plaży, pochodzić po klifach podziwiając piękne skalne formacje i piękne wody Oceanu. Możemy uprawiać sporty wodne, nurkować, zbierać muszle na plaży, których jest mnóstwo, możliwości jest wiele.
Wieczorem natomiast kusi tętniące życiem miasteczko gdzie można posłuchać muzyki na żywo, w jednej z restauracji usytuowanej wokół głównego deptaku i plaży, zjeść kolację, delektując się każdą chwilą z kieliszkiem wina w ręku...
Podróżując czy to po Europie czy świecie, bardzo lubimy próbować nowych dań, warto wybrać się do lokalnych supermarketów, sklepów gdzie możemy znalezć i zakupić towary, słodycze których nie spotykamy w Polsce czy Irlandii, charakterystyczne dla danego regionu.
Jeśli wybieramy się na własną rękę i sami organizujemy sobie katering, warto zrobić zakupy w niekomercyjnej części miasta lub miejscowości obok, ceny zazwyczaj są dużo niższe.
Nasze dni spędzaliśmy dość aktywnie, głównie zwiedzając, chodząc dużo po klifach, oglądając przepiękne plaże raczej z góry niż smażąc się na nich całymi dniami...Przyznam się tutaj do pewnej rzeczy, o której podświadomie wiedziałam, ale jakoś chyba nawet przed sobą samą wstyd było mi się przyznać a powiedziałam to na głos dopiero w Portugalii, mianowicie to, że ja nie do końca lubię plaże a właściwie... plażowanie. Plaże same w sobie uwielbiam bo są piękne, męczy mnie natomiast leżenie plackiem, nie lubię być cała w piasku, mieć całego ciała i dłoni w soli, po kąpieli w morzu lub Oceanie. Wiem że to może dziwaczne, ale tak mam... Do mojej niechęci do plażowania przyczyniły się też tłumy jakie zalegały Portugalskie plaże, co utwierdziło mnie w przekonaniu że te azjatyckie, karaibskie i seszelskie, pod tym względem nie maja sobie równych, oferując niemalże puste, idylliczne plaże. Na szczęście Krzysiek miał podobne odczucia więc nasze plażowanie ograniczyliśmy do minimum :) Zamiast tego bardzo dużo chodziliśmy po klifach co w środku dnia było bardzo męczące ze względu na bardzo wysokie temperatury, widoki jednak były warte każdych poświęceń. Najlepszą porą na tego typu aktywność to wczesne poranne pory lub popołudnie kiedy to dodatkowo schodzące coraz niżej słońce, nasyca wszystko ciepłymi, miękkimi barwami...
Wzdłuż wybrzeża znajduje się wiele jaskiń, grot których 'dach' często uległ zawaleniu w związku z czym, spacerując, non stop natrafialiśmy na zabezpieczone barierkami ogromne dziury, przez które widać było położone niżej plaże, często dostępne tylko łodzią lub kajakiem.
Do jednej z takich jaskiń należy jaskinia w Benagil, której zawalony sufit, wpuszcza do środka jasny snop światła, tworząc niesamowity widok. Wybraliśmy się do niej dwa razy, pierwszy raz łodzią, z sąsiedniej plaży ,odwiedzając przy okazji dwadzieścia innych jaskiń, drugi raz kajakiem. Do Jaskini Benagil możemy dopłynąć też wpław gdyż odległość między nią a plażą jest nie jest duża. Widoki z klifów też robią wrażenie :)
link do krótkiego filmiku z kajaków poniżej
https://www.youtube.com/watch?v=DqXSx7r8siU
Kolejną miejscowością oferującą niesamowite widoki i plaże jest Boiao, skały tworzą wiele pięknych zatoczek, tajemnych małych plaż, które upodobali sobie fani opalania na golasa :) i wolnej, nieskrepowanej niczym miłości ;)
W Carvoeiro spędziliśmy cztery niesamowite dni z tego trzy w znalezionym na szybko domu gościnnym Vivenda Brito, za pomocą wyszukiwarki booking.com. Mieliśmy szczęście, gdyż okazało się ze posiadają tylko jeden wolny apartament, akurat na trzy dni. Lokum okazało się bardzo przyjemnie, kilka minut drogi spacerkiem od centrum. Położone w cichej okolicy, z basenem, własnym małym ogródkiem, gdzie możemy zjeść śniadanie ( katering własny) niestety i tym razem pokój jest bez klimy a jedynie wyposażony w duży wiatrak. Na szczęście, mimo wysokich temperatur, tym razem bez grama chłodnego wiatru ;) było całkiem ok i jeśli kiedykolwiek wybierzemy się jeszcze w tamte rejony, co jest bardzo prawdopodobne, to zatrzymalibyśmy się w Vivenda Brito raz jeszcze.
Czwartą noc natomiast, przenocowaliśmy u znajomej naszej gospodyni, dosłownie kilka domów dalej w Casa Mafer, też dość przyjemne miejsce z pięknym widokiem na Ocean, niestety już bez basenu. Biorąc pod uwagę szczyt sezonu, to ze znalezieniem zakwaterowania z dnia na dzień, nie mieliśmy najmniejszego problemu, vivat internet! :) Dodam tutaj że już na lotnisku, zaopatrzyliśmy się w kartę sim sieci Vodafone w związku z czym posiadaliśmy internet, który bardzo ułatwił nam życie :) W przedostatni dzień wyruszyliśmy w drogę powrotną i tym razem dłuższą, ale bezpłatną trasą. Ostatni nasz wieczór i noc spędziliśmy w mieście Costa da Caprica. Turystyczna część miasta sprawia wrażenie troszkę tandetnej ale za to obroniło się ono pięknym nabrzeżem, deptakiem wzdłuż plaży, ogromnymi falami i dużą ilością surferów, którzy w blasku zachodzącego słońca wyglądali magicznie próbując złapać odpowiednią falę.
TROCHĘ SUCHYCH FAKTÓW
- cena za noc,w lipcu w 'Moinhos de Paneiro'- e70 za noc w pokoju i e120 za domek,
- cena za noc, w lipcu w apartamencie Vivenda Brito w Carvoeiro -e70 za noc plus e20 za sprzątanie ( 3 noce x e70 + e20)
-cena za noc, w lipcu w apartamencie Casa Mafer w Carvoeiro- e60 za noc
15 GB internetu Vodafone - e15
- wynajęcie samochodu w zależności od firmy -ok 520 z pełnym ubezpieczeniem za 8 dni
Super!
OdpowiedzUsuńUwielbiam ciepło i wodę... Idealne połączenie, szczególnie w parze z łódką - przyczepa podłodziowa z płozami może pomóc w jej przetransportowaniu w dowolne miejsce na świecie, również do Portugalii. Nic nie relaksuje mnie tak jak ciepły wiatr, promienie słoneczne, woda i łódka.
OdpowiedzUsuń