Podróżując po świecie zawsze coś z tych podróży się przywozi, jakieś pamiątki, gadżety, rzeczy które już siedząc na naszych półkach czy wisząc na ścianach oddają choć namiastkę piękna odwiedzonym miejsc, szeptem przypomną przeżyte przygody i dają nadzieję na kolejne. Osobiście mam listę rzeczy, przedmiotów które muszę nabyć będąc w danym kraju, które po prostu kolekcjonuję, ale są też pamiątki które kupuję spontanicznie, bo akurat mi się spodobały. Wśród pamiątek które muszą wrócić ze mną z podróży po świecie są bez dwóch zdań tak popularne i wszędzie dostępne magnesy, mam ich już sporą kolekcję która cały czas się powiększa, są one małe i choćby nie wiem jak bardzo wypchany był  plecak, na magnesik zawsze znajdzie się miejsce. Kolorowe, w różnych kształtach, z różnych materiałów, jest tutaj niesamowita różnorodność.

 
                 
                       Następną rzeczą na liscie są... koty, drewniane, marmurowe, ceramiczne, to bez znaczenia ważne by były unikalne i w miarę możliwości oddawały charakter danego kraju. Moją kolekcje kotów rozpoczęła trójka z Trinidadu na Kubie :)


                   Jejku jak sobie przypomnę jak tam było gorąco... taki rozleniwiający upał że człowiek chciał usiąść i nie robić nic, tubylcy zresztą trzymali się tej zasady, siedzieli na schodkach domostw, na werandach bujali się w fotelach bujanych... popalali Cohiba, skądś dobiegała muzyka kubańska, słodkie nic nierobienie... Zazdroszczę im tego po dziś dzień :)  Było to osiem lat temu, kiedy odwiedziliśmy kraj o którym się mówi że mieszkają w nim najlepsi mechanicy świata, od tego czasu przywożę koty z niemal każdego zakątka globu do którego uda mi się dotrzeć.


                        Kolejną jeśli mogę nazwać to pamiątką z podróży jest... alkohol. Lubimy próbować lokalne trunki i uwielbiamy je zbierać, kolekcjonować. I tak w naszych zbiorach są rumy z różnych zakątków Karaibów:  Martyniki, Jamajki, Caymanów, Meksyku, Kuby...  (kubański rum Havana Club za który w Irlandii trzeba zapłacić w zależności od wieku alkoholu od 25 do ok 35 euro, na Kubie można nabyć w przeliczeniu za ok 2-3 euro, przynajmniej tak było osiem lat temu :))


A także alkohole z wysp Kanaryjskich, Majorki... wielkie butelki Jacka Danielsa które zawsze kupujemy w Stanach po okazyjnych cenach :) Każdy kraj, ma do zaoferowania wspaniałe trunki, często dostępne tylko w danym regionie i dlatego jest to coś co warto przywieść ze sobą do domu żeby delektować się nimi w zimowe wieczory przy kominku, lub tak jak w naszym przypadku- postawić na półce :) aaa niech sobie dojrzewają :)



                   Bardzo często przywożę ze sobą ramki, z których już w domu, patrzą na nas nasze roześmiane, rozpromienione, opalone twarze, najlepszy dowód udanych wojaży. Z Maroka w którym byliśmy w 2013 roku przywiozłam piękne lustro o które mocno się targowałam, przypuszczam że i tak pewno słono przepłaciłam ale spodobało mi się na tyle że dałam się skusić :)

Inne lustro, ręcznie malowane, z wizerunkiem Buddy przywiozłam z Tajlandii.


Tajlandia zresztą to kraj w którym można kupić bardzo dużo wspaniałych, ręcznie robionych przedmiotów, pięknie wykonanych za niewielkie pieniądze. Z miejsc jak Maroko właśnie czy Tajlandia trzeba przywieść przyprawy, które zupełnie inaczej pachną, bardziej intensywnie i egzotycznie, trzeba tylko uważać żeby nie dać się oszukać, tak jak daliśmy oszukać się my podczas pobytu w Maroko :) Pierwszego wieczoru tuż po przyjezdzie do Agadiru, wybraliśmy się na kolację. Kelnera, młodego Marokańczyka który nas obsługiwał zapytaliśmy czy gdzieś w pobliżu znajduje się może jakiś bazar, targ z przyprawami, olejkami arganowymi i tego typu specyfikami. Oczywiście że się znajduje. Zaraz znalazł się kolega chętny nas tam zaprowadzić, są przy tym bardzo mili no iii daliśmy się niestety namówić... targiem okazał się  sklep, właściciele od razu nas obskoczyli z pytaniem czym jesteśmy zainteresowani, zaparzyli nam niesamowita zresztą herbatkę a żeby pomóc nam w podjęciu decyzji zaczęli zachwalać swoje produkty, a to na stres, a to na porost włosów, po tym będziemy piękni i młodzi a po tym szczupli i zdrowi, do wyboru do koloru. Na każde nasze nooo może to by było fajne, produkt od razu lądował w woreczku ściśle zawiązanym na podwójny węzeł a na nasze nie nie pierwsze powiedz cenę, odpowiadali swoje: no problem no problem... my friend hahah do tego dodawali ściskające za serce opowieści, jak to żyją na Saharze i to ich ostatni dzień w mieście i ostatnia szansa na zarobek, dziwnym sposobem spotkałam jednego z nich nieopodal sklepu dwa dni pózniej... ehhh człowiek nigdy się nie nauczy ;) no i tak nasz pobyt na 'targu' zakończył się z pełną reklamówką suszu  różnej maści do każdego woreczka nakazali mi notować jak dany napar, wywar przygotować i jak stosować, największy szok przeżyliśmy gdy doszło do podliczenia naszych zakupów, suma była tak zawrotna że już mieliśmy stamtąd wyjść, to jednak nie jest takie proste ;) zaczęły się negocjacje, targowanie i tak zbiliśmy cenę o jakieś... osiemdziesiąt procent ale jak się potem okazało- i tak słono przepłaciliśmy a olejek arganowy okazał się czymś zupełnie innym... Nauka na przyszlość żeby nigdy, przenigdy nie robić zakupów bez uprzedniego zbadania rynku ;)
                              Naparstki. Nie ważne w jak niepozornym miejscu byśmy się znajdowali, cole i naparstek kupimy niemal wszędzie. Kolorowe, ręcznie malowane, metalowe, drewniane, ceramiczne- przepiękne. Kupuję je zawsze dla siostry która ma już ich imponującą kolekcję-125 sztuk, już każdy w rodzinie a nawet wśród moich znajomych jadąc na wakacje kupuje jeden do jej zbioru, a zapoczątkowała to nasza mama przywożąc pierwszy z Hiszpanii. Niesamowita kolekcja.




                           
                              Kulki z wodą, śnieżne kule, to kolejny gadżet który można nabyć niemal wszędzie i który zawsze staram się przywieść dla swojego siostrzeńca Sebastiana, ma ich już 49, mam nadzieję że zaszczepię w nim przez to żyłkę podróżniczą :) już w tej chwili ma niesamowitą wiedzę na temat krajów i miast świata, a jedną z jego ulubionych książek jest... atlas :)



                              Najmniej reprezentacyjną ;) pamiątką jaką kiedykolwiek kupiłam (do dzisiaj się zastanawiam co mnie skłoniło do tego zakupu) jest gipsowa statuetka Crazy Horse, Szalonego Konia znajdującego się w Południowej Dakocie, a raczej tego jak ma on wyglądać w nieokreślonej przyszłości, sami oceńcie :D


                              Bębenki, obrazki, książki, gazety lokalne, przewodniki, muszle zbierane o poranku, malowane talerze, statuetki przedstawiające charakterystyczne budowle ( Eiffel Tower Paryż,  Petronas Tower Kuala Lumpur, Koloseum Rzym...) Statuetka Trolla z Islandii, Byczki z Hiszpanii, piękna smukła murzynka z Haiti... Cygara Romeo i Julia z Kuby, kawy, mydełka w kształcie kwiatów z Tajlandii, jest tego na prawdę wiele, ktoś powie- to zbędne, być może, ale ile z tymi przedmiotami wiąże się niesamowitych wspomnień i przygód, ile w nich słońca, radości i pozytywnej energii, wiem tylko ja sama :)









Brak komentarzy